Właśnie wróciłam ze sputnika, bo krąży nad Warszawą... ;-)
No, może nie zupełnie z prawdziwego sputnika, ale z Festiwalu Filmów Rosyjskich "Sputnik nad Warszawą", który trwa właśnie w stolicy - w PKiN tzn. w Kinotece oraz kinie Kultura, a będzie i w innych miastach. Masa wspaniałych filmów (tu PROGRAM) i kawał ciekawego kina, jakże odmiennego od tego, które znamy na co dzień.
Ja byłam dziś na filmie, który widziałam bardzo dawno, ale pamiętam, że mocno się na nim wtedy wzruszyłam - Lecą żurawie Michaiła Kołatozowa z 1957 roku. Szykowałam się na te same emocje, ale to już niemożliwe. Jakkolwiek obejrzałam go z przyjemnością mimo kiepskiej kopii i problemów ze ścieżką dźwiękową, to nie wycisnął mi już łez jak dawnej. Zmieniłam się chyba, chociaż zdarza mi się jeszcze płakać na filmie...
Jak ktoś nie wie, to romans, dramat wojenny nagrodzony w 1958 roku na XI MFF w Cannes Złotą Palmą. Seans mimo, że rozpoczął się późno, bo o 22.30, miał niemal komplet widzów, w tym wielu bardzo młodych ludzi.
A to trochę zdjęć (zrobionych komórką) z imprezy...
A to sputnik. Nawet w nim siedziałam...
Można się było napić herbaty z samowaru...
A ściany zdobiły obrazy kotów, bardzo wielu różnych kotów...
Oczywiście można było kupić filmy, płyty, książki i różne tematyczne gadżety... Festiwal jeszcze trwa, więc zachęcam do zajrzenia w repertuar, a jest tam wiele prawdziwych arcydzieł sztuki filmowej...
